Home:>>

nawigacja:

strona_01   strona_02  strona_03   strona_04

 <<< powrót      

...... i pamiętam przede wszystkim mój najpiękniejszy pokój hotelowy w życiu! Zdjęcie powyżej - zaznaczyłam, gdzie mieszkałam. Pokój był zwykły, ale nad samym Gangesem z ta piękną kopułą (na zewnątrz czarną), po której biegały jaszczurki, okrągły z tarasem wokół, oknami na wszystkie strony, wielkim łożem na środku – niewyobrażalnie cudowne miejsce! Kosztował mnie 100 rupii czyli ok. 10 złotych za dobę!

     

 To już na Goa! Jeden z trzech Hindusów z niebieskimi oczami, których spotkałam. Ten ma Sai Babę na łańcuszku. Pod koniec naszego pobytu w tej niegdyś portugalskiej kolonii wybrałyśmy się na wycieczkę łodzią za zatoczkę, gdzie ok. 11 przed południem pluskały się delfiny. Chciałyśmy dopłynąć do maleńkiej plaży, która zobaczyliśmy, o której mówili, że to „butterfly beach”. Ale Hindusi nie chcieli się zgodzić, wiec wskoczyłyśmy do wody same i pływałyśmy sobie z delfinami, choć te nie podpływały raczej do nas. I tak było fajowo. Tym bardziej, ze na samej łodzi już mi się od tego bujania niedobrze robiło J. A oni czekali cierpliwie w łodzi, aż się wykapiemy i wrócimy na pokład. Szczerze mówiąc wtedy nie pomyślałyśmy nawet, że poza delfinami pluskają się tam także rekiny, ale też żadnego nawet nie zobaczyłyśmy.

  A do tego zdjęcia mam przypowieść. Niemalże biblijna, bo o rybakach. Któregoś dnia, wieczora, postanowiłyśmy, że nie idziemy spać, a miałyśmy pokoik przy plaży (właściwie niemalże na plaży), tylko bawimy się do rana i będziemy oglądać wschód słońca. Dobrze się składało, bo następnego dnia były urodziny Chrisa. Chris to taki Anglik, z którym
 od razu się jakoś fajnie skumałyśmy i który właściwie wszystko robił z nami, był potulny, miły, grzeczny, niegrzeczny, świetnie dopasowywał się do naszych szalonych pomysłów (jak my brałyśmy skuterki, żeby poszaleć po Goa i po tamtejszej dżungli, to on brał Enfielda 500-tkę i jechał z nami, tylko trochę szybciej), był cudownym towarzyszem wszystkiego co robiłyśmy! Więc postanowiliśmy, ze tak będziemy świętować jego urodziny. Restauracje na plaży zamknięto ok. 1 w nocy. Zrobiłyśmy trochę zapasów alkoholu, który skończył nam się krótko potem, wiec chodziłyśmy od chaty do chaty szukając wujka jednego z tubylców, który handluje alkoholem. Alkohol na Goa jest baaaaaaaaaardzo tani, tak tani, że 0,75 litra brandy kupiłyśmy za 3 zł z groszami. Piliśmy, paliliśmy czaras (choć ja chyba nie paliłam) i świetnie się bawiliśmy. Aaaaa właśnie, przypowieść.... Ok. 4 rano rybacy wyszli na łowy. Wygląda to tak, że łódź ciągnąc sieci wypływa w jednym miejscu z plaży, ciągnie tą sieć w głąb, potem wzdłuż plaży i przypływa kilkaset metrów dalej do brzegu. Wtedy rybacy za dwa końce sieci ciągną jakby zagarniając wszystko co znajdzie się na przestrzeni, którą opłynęła łódź. I my się rzuciłyśmy do sieci, żeby pomoc ciągnąć. Ja starałam się ciągnąc non-stop, choć jak fala szła w głąb to było to niemożliwe. I rybacy mi pokazali, że nie ma sensu. Jakby mnie wtedy piorun strzelił. Czasami w życiu tak jest, ze trzeba poczekać, fala ciągnie w głąb morza, trzeba wtedy tylko umacniać pozycje, zaprzeć się, ale... nie ciągnąć! Bo to nie ma sensu. Poczekać aż fala będzie do brzegu i wtedy ciągnąć. Już wszystkim tą przypowieść chyba opowiedziałam. Lubię ją J.

  A to święto Ganesha. Boga będącego pół człowiekiem i poł słoniem. Na plaży fajerwerki, bębny, muzyka, tańce, farba! Głośno, sylwestrowo, transowo! Rano posągi Ganesha topione nocą w morzu wracają, smutne, obite, odrapane J. Śmieszny widok J.

  Opowieści mam w głowie mnóstwo... Ale czym są opowieści, nie da się oddać tego co przeżyłam ani słowem, ani zdjęciem. Tam się... czuje. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, ze to zostaje J. Zostaje czucie, czucie tego, co jest. Czasami po prostu wiem niektóre rzeczy, wiem, bo czuje. Tak jak tam czułam swoje istnienie cała sobą. Czułam to słynne ”tu i teraz”. Nie liczy się jutro, wczoraj, za chwile, przed chwilą, tylko „tu i teraz”.

 <<< powrót  

© Copyright